Mówisz Jamajka – myślisz Bob Marley, i na odwrót. Niewielka karaibska wyspa wciąż oddaje hołd swojemu wielkiemu synowi. Chcąc zrozumieć fenomen jego popularności na Jamajce i w całym świecie, trzeba koniecznie zobaczyć przynajmniej dwa miejsca. To Nine Mile - czyli maleńka wioska, w której przyszły król reggae przyszedł na świat oraz jego były dom przy 56 Hope Road w stolicy Jamajki, Kingston.
Europejczykowi trudno dobrze zrozumieć status Boba Marley’a na Jamajce. W karaibskim tyglu ras i kultur ma miejsce niezwykłe, nieomal mistyczne. Siląc się na obrazowe porównanie, można rzec, że Marley to dziś na Jamajce skrzyżowanie proroka z celebrytą. Jego dziedzictwo kulturowe i duchowe obdarzone jest na wyspie niezwykłym szacunkiem, a jednocześnie wyciskane jak cytryna, przez rodzinę i tysiące zwykłych Jamajczyków, dla których pamięć o Marleyu stała się źródłem zysku i sposobem na życie.
Narodziny legendy
Przykładem miejsca, w którym pamięć o Marleyu stała się źródłem dużego biznesu, jest Nine Mile. To maleńka wioska hen wysoko w Górach Błękitnych w regionie Saint Ann na Jamajce, kilka mil od Brown's Town. Tu Bob Marley urodził się, mieszkał przez pierwszych 13 lat swojego życia, a po śmierci został pochowany. Dziś mieści się tu Mauzoleum Boba Marleya, skwapliwie prowadzone przez jego wyjątkowo liczną rodzinę.
Marley spędził tu wyjątkowo spokojne, choć bardzo biedne lata swojego życia. Jak pół - biały, pół – czarny (jego ojciec był biały, a matka była mulatką) od początku życia szukał swojego miejsca na ziemi, rozdarty między dwoma kulturami. Początek tej drogi był właśnie w Nine Mile. Razem z matką wiódł tu spokojne, farmerskie życie, którego pozostałości można oglądać do dziś.
Po tym stosunkowo niewielkim terytorium oprowadzają dziś rastafariańscy przewodnicy, którzy sami są sporą atrakcją dla turystów. Śmiejąc się, śpiewając, pokazują dwa domy, w których mieszkał młody Bob. Pierwszy, to niewielka chatka u stóp gór, w której spędził zaledwie kilka pierwszych miesięcy swojego życia. Później wraz z matką przeniósł się kilkaset metrów wyżej, do domu swoich dziadków. To tam, obok skromnej, murowanej chatki jest słynny kamień, na którym - jak wieść gminna niesie – młody Marley siadał, a nawet sypiał z nim pod głową, by potem godzinami rozmyślać. O czym? Możemy się tylko domyślać…
To właśnie w tym domu u dziadków miały powstać pierwsze pomysły na piosenki, to tu wracał, gdy szukał natchnienia. Dziś mieści się tuż obok swoiste muzeum jego pamięci. W jednym z pokoi ze ścian spoglądają nieco niesamowite szmaciane lalki, wykonywane przez lata własnoręcznie przez Cedelle Marley, matkę Boba. Kolejne pokoje poświęcone są już życiu i twórczości Boba. Są tam okładki jego płyt, wycinki z gazet, jakieś drobne przedmioty związane z nim. Jest też odtworzony pokój, w którym mieszkał młody Marley.
Tuż obok domu dziadków znajduje się skromny, biały budynek, gdzie 21 maja 1981 roku Bob Marley został pochowany, razem ze swoją gitarą Gibson Les Paul, Biblią otwartą na Psalmie 23 i garścią świętego ziela. Jego ciało spoczęło w dwuipółmetrowym marmurowym grobowcu nad ciałem jego przyrodniego brata Anthony'ego Bookera i obok mauzoleum jego matki Cedelli Booker.
„Twierdza” Marleya
Chyba każdy fan muzyki reggae na świecie zna adres 56 Hope Road w Kingston, nawet jeśli nigdy nie był na Jamajce. To właśnie tam mieścił się słynny dom Boba Marleya, w którym przyszło mu spędzać czas u szczytu sławy i możliwości twórczych. Marley został jego właścicielem w ramach rozliczeń finansowych za pierwsze płyty, które odniosły światowy sukces.
Nazywanie tego wyjątkowego miejsca tylko domem to zdecydowanie za mało. Jednym z pierwszych ruchów Boba, gdy stał się właścicielem domu przy 56 Hope Road, było stworzenia tam studia nagraniowego. Tak właśnie powstał słynny Tuff Gong - słynne studio, gdzie nagrał większość swych najlepszych, późniejszych płyt. Dla muzyki reggae Tuff Gong to jak Abbey Road dla fanów The Beatles – miejsce, które same w sobie jest legendą. Dziś wprawdzie Tuff Gong mieści się gdzie indziej, ale do dziś działa i przyciąga muzyków z całego świata i to nie tylko grających reggae.
Każdy pokój, każda część domu to inne wspomnienia związane z Bobem. W szczytowym okresie jego popularności Bob Marley mieszkał tu z gromadą swoich przyjaciół, muzyków czy nawet czasem zupełnie obcych mu ludzi. 56 Hope Road bardziej przypominał bowiem wówczas hippisowską komunę niż zamkniętą twierdzę, jak w okolicy. Praktycznie każdy mógł tam przyjść, pograć na podwórzu w piłkę z Bobem, porozmawiać z nim o życiu czy rastafarianizmie, który Marley zawsze bardzo poważnie traktował.
Ta otwartość omal nie zgubiła Boba. Na tyłach słynnego domu, w letniej kuchni, ledwo uszedł z życiem z krwawego zamachu, w którym nasłani mordercy ciężko ranili z broni maszynowej Boba, jego żonę Ritę i kilkoro osób z jego ekipy.
Jak na ironię losu, to właśnie tam, gdzie spędził bodaj najszczęśliwsze chwile swojego życia, niegroźna kontuzja odniesiona podczas meczu piłkarskiego na podwórzu domu stała się przyczyną jego przedwczesnej śmierci. Marley uwielbiał futbol. Miał jednak zwyczaj grania na bosaka i za którymś razem został sfaulowany przez gracza w korkach piłkarskich. Zbagatelizował to zdarzenie, ale do niewielkiej początkowo rany wdarło się zakażenie, które z czasem objęło całą stopę i nogę. Na leczenie było już za późno.
Bob Marley zmarł 11 maja 1981 roku. Króla Reggae żegnały setki tysięcy Jamajczyków, dla których uroczystości pogrzebowe miały rangę państwową.
Dziś Marley na Jamajce jest wszędzie: na zdjęciach, znaczkach pocztowych, plakatach, kubkach, koszulkach, jako patron ulic i muzeów. To dla Jamajczyków bohater narodowy, bo pokazał, że nawet biedny chłopak z maleńkiej wyspy może zrobić oszałamiająca karierę i na zawsze zapisać się w światowym dorobku kulturalnym.
Tekst i foto: Jarosław Wardawy